Wyjazd do RPA cz. 2

Zdjęcie: www.moafrikatours.com

Chcesz pokonać strach – zacznij robić to czego się boisz.

Pisałam, że „…wychodzenie ze swojej strefy komfortu jest rozwijające, ciekawe, wzbogacające i potrzebne dla własnego wzrostu.” – No to czas zacząć realizować to na co się zdecydowałam. Nie ma odwrotu.  Zawsze co prawda mogłam jeszcze spanikować i w ostatniej chwili zrezygnować ale wiedziałam, że ta rezygnacja jest czymś gorszym niż podjęcie wyzwania. Jeżeli zrezygnuję to do końca życia będę sobie to wypominać, że nie zrobiłam, że mogłam spróbować, a może byłoby fajnie, i pluć sobie w brodę, że nie dałam sobie szansy. Dlatego, trzęsąc się od środka, mimo tabletek uspokajających, wszystko przygotowałam: potrzebne dokumenty podróżne dla 24 osób, moje dokumenty, informacje o lotnisku Heathrow, własnoręcznie przygotowany słownik z potrzebnymi słówkami w języku angielskim. Spakowałam walizkę nie przekraczającą 20 kilogramów upychając w nią prezenty dla przyjaciół i ich dzieci, zabrałam aparat fotograficzny z dobrym zoomem, i o 15:30 wyruszyłam na lotnisko w Warszawie.

Na szczęście odwoził mnie mąż więc było mi raźniej i milej. Zapakowaliśmy dodatkowo moją walizkę w super mocną folię, która miała gwarantować nie rozwalenie walizki po drodze oraz to, że nikt jej nie otworzy na lotnisku w Johannesburgu. Po rozdaniu dokumentów podróży uczestnikom wyjazdu, pożegnałam się z mężem i poprowadziłam moich podopiecznych do sali odpraw linii lotniczych British Airways. I tu pojawiła się pierwsza przeszkoda. Mimo moich ogromnych chęci i potrzeb niektórych uczestników, nie byłam w stanie pomóc wszystkim. Służby lotniskowe „kierowały” ruchem i zapraszały poszczególne osoby do kolejnych okienek. Na szczęście w Polsce nie było problemu z porozumiewaniem się za to okazało się, że mamy zarezerwowane tylko miejsca środkowe czyli każdy siedzi oddzielnie, za to wszyscy jeden za drugim w samolocie – gęsiego. Na szczęście 2 godziny lotu do Londynu to nie problem.  A co będzie jeżeli powtórzy się scenariusz w samolocie do Johannesburga? Spytałam więc czy możemy od razu odprawić się na samolot z Londynu do RPA (tym bardziej, że na transfer w Londynie mieliśmy tylko godzinę) i czy mamy szansę siedzieć koło siebie? Stewardessa mnie zapewniła, że na ten samolot to na pewno mamy dwa rzędy tylko dla nas i takiej odprawy nam dokonała. Przyjęłam informację z ufnością, bo cóż mi innego pozostało?

W Londynie czekały nas małe perypetie. Ciągle nas przepędzano i nie pozwolono mi czekać na grupę, jednej osoby nie uwzględniono jako uczestnika i musiałam „szukać” ze stewardesą na liście pasażerów czy na pewno taka osoba jest uwzględniona i czy już wsiadła. Jakież było moje zdziwienie, po bałaganie na lotnisku, że w samolocie mamy jakoś dziwnie przydzielone te miejsca. Niby dwa rzędy, ale niektórzy mają miejsca zupełnie gdzie indziej. Małżeństwa nie siedzą koło siebie a znajomi w różnych częściach samolotu. Kto był za to odpowiedzialny – oczywiście biuro podróży. Co chwilę słyszałam narzekania. I nic dziwnego. W końcu czekała nas nocna, dziesięciogodzinna, podniebna podróż i każdy chciałby mieć choćby minimalny komfort czyli bliską osobę koło siebie. Ponieważ, jak dla mnie na szczęście, samolot miał opóźnienie, zaczęłam chodzić po pokładzie i gdzie się dało negocjować przesiadki pasażerów.  Nie było to jednak łatwe zadanie. Z jednym Holendrem trzy razy rozmawiałam zanim w końcu przekonał swojego syna do zmiany miejsca, dzięki czemu jedno małżeństwo mogło siąść obok siebie. Drugie wyzwanie miało ciężar chyba 20 kilogramów. Niefortunnie zaoferowałam samotnie podróżującej Angielce, że pomogę jej przenieść rzeczy na nowe miejsce w samolocie. Ciężar podręcznego bagażu przygniótł mnie do ziemi, ale słowo się rzekło. Na szczęście nie ja wkładałam go na półkę. Uff. Około 22:00 wystartowaliśmy w kierunku RPA.

Te wszystkie emocje: początkowy strach przed lataniem, problemy z check-in w Polsce i Londynie, źle zarezerwowane miejsca w samolotach, podniosły moją adrenalinę na tyle, że w samolocie do Johannesburga nie czułam już strachu. Włączyłam radio i zaczęłam drzemać ze słuchawkami na uszach. Czułam się dobrze pomimo zmęczenia i wiedziałam, że wszystko się uda jeśli tylko się nie poddam i będę szukać rozwiązań. Moje kilkugodzinne zmagania na lotniskach i w samolotach dały efekt – przestałam myśleć o strachu przed lataniem.

W poszukiwaniu rozwiązań.

Rano ok. 09:00 czasu lokalnego RPA, wylądowaliśmy na lotnisku w Johannesburgu. Spałam co prawda tylko jakieś 3-4 godziny ale i tak czułam się dobrze. Nikt mi nie przeszkadzał, bo moja sąsiadka 50 – 60-letnia przewodniczka grupy Włochów z Milano, podróżujących docelowo do Namibii, której zagradzałam drogę do wyjścia na korytarz, po prostu w nocy przeskakiwała nade mną aby mnie nie obudzić (!) Byłam pod wrażeniem tej uroczej kobiety, z którą trochę rozmawiałyśmy na temat podróży po Afryce. Oby więcej było na świecie takich bezproblemowo podchodzących do „przeszkód” osób 🙂

Po wyjściu z samolotu przypomniałam wszystkim aby sprawdzili po przejściu przez odprawę czy mają odpowiednie stemple i daty przyjazdu i odjazdu w paszportach aby potem przy powrocie do kraju nie mieli problemów na lotnisku w Kapsztadzie. Wszyscy „karnie” zebraliśmy się za stanowiskami celników. Okazało się, że nie ma standardu wpisywania i stemplowania dokumentów. Królowały co najmniej trzy formy wpisów i rodzajów stempli co mnie zaczęło trochę niepokoić bo jeszcze w Polsce dostałam jednoznaczne informacje od osób z RPA. Wiedząc, że lepiej nie opuszczać lotniska bez sprawdzenia odpowiednich stempli i aby nie robić sobie niepotrzebnych kłopotów zadzwoniłam do lokalnego przewodnika. Co najmniej trzy razy zadałam pytanie, opisując to co mamy w paszportach, czy takie wpisy są ok. Okazało się, że tak bo właśnie pozmieniały się procedury i niektórzy robią po staremu a inni po nowemu, a najważniejsza i tak jest data wjazdu. Uff, kolejna sprawa rozwiązana. Poszliśmy więc po bagaże, które na szczęście dotarły w całości i dla każdego. Moja rola się skończyła. Mogłam spokojnie zamienić się w turystkę i oddać odpowiedzialność lokalnemu, polskiemu przewodnikowi. Cdn.

Powyższy tekst jest chroniony ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych. © Copyright by Alicja Stankiewicz

 
 
    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *