Wyjazd do RPA cz. 1

Zdjęcie: www.tapetyczne.pl

Jak to wyzwania czasem stają nam na drodze i wytrącają nas ze strefy komfortu.

Był ciepły jesienny dzień na początku września 2011. Właśnie jechałam samochodem po moje dziecko do szkoły gdy zadzwonił mój mąż. Nie jest to nic dziwnego, gdyż zwykle do siebie dzwonimy, jednak tym razem miał dla mnie ciekawą informację.

– Czy sprawdzałaś już swoje dzisiejsze maile? – spytał

– Niestety jeszcze nie, a o co chodzi?

– To jak przyjedziesz do domu, koniecznie przeczytaj maila od Beaty. (śmiech).

Beata to nasza dobra znajoma, sąsiadka z osiedla, która kilka lat temu wyjechała z mężem na kontrakt do RPA, a my w ramach dobrych relacji opiekujemy się ich domem aby nie zarósł kurzem i innym paskudztwem podczas ich nieobecności.

– No dobra, a co tak cię cieszy? – odparłam zaciekawiona dobrym humorem mojego męża. – Czytałeś go to mi powiedz o co chodzi.

– Nie no, musisz sama przeczytać.

– A tak w skrócie, jednym słowem?

– Masz propozycję polecenia do RPA.

Zamarłam, a lekki uśmieszek pojawił się na mojej twarzy.

– Jak to – ja mam propozycję, a ty nie?

– No właśnie. Sąsiadka mi podpadła, bo najpierw powinna skierować propozycję do mnie abym mógł łaskawie ją odrzucić (zażartował mąż ale chyba trochę mówił szczerze) i wtedy propozycja byłaby dla Ciebie (śmiech).

– No wiesz, w końcu ty trochę słabo nadajesz się na babskie wieczorne pogaduchy na temat tego co dzieje się w kraju i nie tylko – nie sądzisz? – odparłam ratując swoją pozycję jako osoby obdarzonej niecodziennym wyjazdem.

– No dobra. Jak przyjedziesz to przeczytaj na czym propozycja polega i czemu jest tylko dla Ciebie. Cześć.

Zabił mi przysłowiowego ćwieka. Ciekawość zżerała mnie od środka. Cieszyłam się na wyjazd i zastanawiałam się – jak to ja wsiądę do samolotu, sama, bez wsparcia kogoś bliskiego i jak to przeżyję? Jednym słowem stawiać na tabletki uspokajające czy kilka rozluźniających drinków?. A może nie jechać? Przecież to z jednej strony „dziki” kraj, w którym przez ostatnie lata nastąpiły zmiany, a i wiele naczytałam się o niebezpieczeństwie i „grasującym” AIDS? I o co w tym wszystkim chodzi?

Po powrocie do domu okazało się, że mam propozycję pojechania z grupą jako przewodnik. Kilka dni będę z Beatą i trochę zwiedzę kraj, skoro już tam przyjadę. Decyzję musiałam podjąć w ciągu 24 godzin. Tak więc, zupełnie nie przygotowana na raptowne wakacje, powiedziałam – Ahoj przygodo (!) i potwierdziłam swoją gotowość wyruszenia na drugą, południową półkulę.

Najpierw musiałam zorganizować dom, czyli odbiór mojego dziecka z zielonej szkoły. Tak się złożyło, że w czasie gdy ja miałam wyjechać, mąż miał być na szkoleniu, a dziecka nie miałby kto odebrać z dworca. Zaczęłam poszukiwania osoby, której można by zaufać i z którą dziecko chciałoby zostać jeden dzień dłużej dopóki tata jej nie odbierze. Na szczęście wszystko udało się zaaranżować. UFF. Teraz musiałam zwalczyć swoje gremliny by poczuć się bezpiecznie w swojej roli – czyli znaleźć sposób na opuszczenie swojej strefy komfortu.

Przede wszystkim trzeba było zapanować nad gremlinem odpowiedzialnym za strach mówienia po angielsku. Rozpoczęłam więc  intensywnie przypominać sobie ten język, studiować wygląd lotniska Heathrow w Londynie, analizować jak tam się można poruszać i jakie to zwykle są procedury przy transferach grup oraz co zrobić gdy raptem coś wyjdzie nie tak: zgubiony bagaż, zgubiony uczestnik podróży, mgła na lotnisku etc – oczywiście po angielsku. Do tego doszło konsultowanie się z doświadczonymi przewodnikami co do procedur obowiązujących w turystyce, co należy  a czego nie robić i tym podobne.

Kolejny gremlin, który mnie straszył – to podróż samolotem. Jak ja mam dbać o ludzi, ich dobre samopoczucie, prawidłowy check-in gdy sama odczuwam strach przed lataniem? Są tabletki – ale te ogłupiają i usypiają a ja nie mogę sobie pozwolić ani na jedno ani na drugie? Drinki też nie wchodzą w grę bo jakby to było gdyby grupę prowadził „zawiany” przewodnik? Ostatecznie stanęło na delikatnych tabletkach, które rozpocznę brać dzień wcześniej aby się wyciszyć.

Na tym jednak nie koniec. Inny gremlin przypomniał mi, że przecież w RPA są tereny tropikalne, takie jak parki naturalne, gdzie się przecież wybieram, a gdzie „grasują” komary roznoszące malarię! Od razu rozpoczęłam przeszukiwanie Internetu w nadziei na znalezienie informacji jak się przed tym uchronić. Znalazłam nazwę leku, który należałoby zacząć brać na 2 tygodnie przed wyjazdem i zdaje się, że jeszcze jakiś czas po przyjeździe. Postanowiłam więc się zabezpieczyć. Jakież było moje rozczarowanie, że takiego leku nie ma w Polsce, że trzeba go dopiero sprowadzić, co też trwa, że potrzeba chodzić od przysłowiowego Annasza do Kajfasza (po zgodę lekarza internisty, sanepid, Ministerstwo Zdrowia i coś tam jeszcze) a do tego cena, która zwaliła mnie z nóg. Ale czego nie robi się dla zdrowia i własnego bezpieczeństwa? Już kombinowałam jak to załatwić gdy stwierdziłam, że przecież to nie musi tak być. Ludzie tam żyją i przeżywają. Napisałam do znajomej z pytaniem o ewentualne zagrożenie. Ta mi odpisała:

„…to jeszcze nie jest sezon malaryczny. Ryzyko minimalne. Kupię Ci specjalny balsam do smarowania ciała plus spray do psikania, a o zmierzchu i wcześnie rano założysz długie spodnie i długi rękaw. My byliśmy w Krugerze z dziećmi i nie braliśmy leków (byliśmy we wrześniu), jak również będąc w Vic Falls czy Chobe (też w porze nie największego ryzyka). Szkoda wątroby. Nasi przewodnicy leków nie biorą bo już dawno wątroba by im wysiadła. Nie martw się – najważniejsze to nie dać się ugryźć komarowi, więc mydełko z citronella, balsam plus spray wystarczy. NIE KAŻDY KOMAR JEST MALARYCZNY – te się wylęgają w listopadzie / grudniu jak dużo pada. Tabletki też nie chronią w 100%.”

Kolejny gremlin uspokojony co nie znaczy, że pokonany. Teraz trzeba było jeszcze temu wszystkiemu stawić czoła osobiście. I tak się zaczęła przygoda z podróżą do RPA.

Przygoda przypominająca, że wychodzenie ze swojej strefy komfortu jest rozwijające, ciekawe, wzbogacające i potrzebne dla własnego wzrostu 🙂

Listopad 2011

Powyższy tekst jest chroniony ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych. © Copyright by Alicja Stankiewicz

 
 
    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *