„Jeżykom” mówię NIE!
Jako mama już nastoletniej panny mam za sobą bogate doświadczenie wychowawcze. Jako młoda mama i psycholog chciałam do zagadnienia „pedagogika dziecka” podejść profesjonalnie i pod każdym względem zgodnie ze wskazówkami różnych guru od wychowania dzieci. Niestety, muszę przyznać, z całym szacunkiem, że nie zgadzam się z niektórymi propozycjami oferowanymi przez super nianie.
Sama pamiętam jak moja córka była mała. Miała dwa latka. Czas pierwszego buntu i kształtowania się tożsamości. Czegoś chciała i strasznie się awanturowała. Tupała nogami, krzyczała, nie chciała się uspokoić. Zgodnie z wyczytanymi informacjami na temat takich zachowań i będąc pod wpływem super niani, postanowiłam zaprowadzić ją do oddzielnego pokoju i z odpowiednim komentarzem, że z niego nie wyjdzie dopóki się nie uspokoi. Niestety, nie uspokajała się, tylko kopała nóżkami w drzwi, straszliwie płakała i krzyczała. Nie mogłam tego słuchać. Moje serce matki nie wytrzymywało. Przez głowę przeszła mi myśl – co za głupia metoda! Kto ją wymyślił! Tam za drzwiami w moim dziecku narasta strach, brak poczucia bezpieczeństwa, poczucie odrzucenia, osamotnienia i gotuje się w niej złość na taką sytuację. We mnie za to smutek, że jej smutno, złość, że nie mogę jej uspokoić, że sobie nie radzę, a także strach o to co może sobie zrobić ona sama – tam w pokoju, niechcący. Nie mogłam słuchać tego płaczu, złości, tego kopania. Stwierdziłam, że to głupia metoda, że tak nie może być, że ja się martwię o nią o jej emocje i nasze relacje a ona tam się boi bo została sama i ten strach pokazuje złością, która ją nakręca. Dość! Najpierw sama się uspokoiłam, uchyliłam drzwi i kucnęłam przy swoim dziecku mocno ją przytulając. W duchu powiedziałam sobie – nigdy więcej nie sprawię Ci takiego bólu i nie stworzę takiej sytuacji żebyś musiała się tak złościć i bać. A do niej, że po prostu ją kocham i nie chcę jej już więcej tak zamykać, że rozumiem jej strach, że jestem przy niej. Powiedziałam też coś na temat jej zachowania i tego, że nie zgadzam się na to aby rzucała zabawkami i rozwalała je, że trzeba je teraz posprzątać i że możemy to zrobić razem. Powiedziałam też czego od niej oczekuję i co zrobimy jeżeli sytuacja się powtórzy.
To co potem zawsze się sprawdzało w kwestii wychowania to konsekwencja. Jeżeli coś mówiłam to tego się trzymałam. Konsekwencja, odpowiedzialność za swoje słowa, dotrzymywanie obietnic, jasne komunikaty, autentyczność, bycie z dzieckiem. Nie było więcej takich sytuacji z tupaniem, krzykami, wymuszaniem. Teraz po latach jak czytam życiorysy pacjentów, sama sobie dziękuję, za taką decyzję – nie izolować dziecka, nawet na krótko. Widzę jaką szkodę może to zrobić. Dziecko odsyłane do swojego pokoju i w nim zamykane cierpi. Przez lata takiego traktowania zaczyna ono wątpić w siebie, kumulować negatywne emocje, przestaje czuć bo nikt jego uczuć nie rozumie, nie ma z kim tych emocji omówić, gdzie ich z siebie wyrzucić, więc najczęściej wyrzuca w najmniej nieoczekiwanych momentach i wtedy uważane jest za dziecko niegrzeczne. Z czasem wyrasta na nieradzącego sobie z emocjami dorosłego człowieka lub rozładowuje agresję na sobie poprzez okaleczanie siebie.
W sytuacji gdy dziecko jest „niegrzeczne”, a raczej gdy z czymś sobie nie radzi my rodzice często szufladkujemy je pod taką nazwą – niegrzeczności. A to nie o to chodzi. Dziecko woła o pomoc: zauważ mnie, potrzebuję ciebie, być z tobą, chcę abyś zobaczył czego mi potrzeba, chcę doświadczać nowego, próbować. Wtedy należy przede wszystkim zapanować nad sobą i swoimi własnymi emocjami zamiast nakręcać spiralę wzburzenia i złości. Mówię tutaj o rzeczywistym zapanowaniu nad swoimi emocjami a nie na ich tłumieniu. Tłumienie powoduje tylko, że odkładamy je na później. Tak jakbyśmy coś upychali w szafie. Dopóki jest dużo miejsca, nie zauważamy, że coś schowaliśmy ale gdy nagromadzi się tego dużo z czasem zaczyna to wypadać i nie możemy domknąć drzwi. Czy tego chcemy nauczyć nasze dzieci? Najgorsze, że takie niespodziewane i intensywne emocje potrafią wyjść w najmniej oczekiwanym momencie. Z drugiej strony, „zabałaganione wnętrze” przeszkadza bo trudniej w nim cokolwiek odnaleźć adekwatnie do sytuacji. Robimy więc krzywdę sobie i swoim bliskim. Dlatego dobrze jest nauczyć się panowania nad emocjami ale w znaczeniu pogodzenia się, że Ty jesteś Ty a Ja jestem Ja. Na zasadzie – daję Ci pozwolenie na przeżywanie Twoich emocji i jednocześnie dbam o swoje. A to możliwe jest tylko wtedy gdy zaakceptujemy fakt, że nasze dziecko jest tak samo jak my istotą ludzką, która przechodzi przez kolejne fazy rozwoju, w których to fazach mamy jako rodzice mu towarzyszyć i wspierać, jednocześnie dając pole do samodzielnego doświadczania świata i wyciągania z tego wniosków. Samoświadomość siebie jako osoby dojrzałej, odpowiedzialnej za swoje życie jest podstawą do zdrowego funkcjonowania w życiu i dopóki my dorośli nie zrobimy porządku w swoich emocjach i tym jak reagujemy na to co nas spotyka, dopóty będziemy mieć kłopot z nauczeniem tego naszych dzieci.
Mnie też nie było łatwo. Przecież jak dziecko zwali właśnie wyprasowaną stertę ubrań, którą szykowałam co najmniej dwie godziny, to szlag może człowieka trafić. Ale tak było tylko na początku. Szybko zrozumiałam, że te wszystkie rzeczy uprasowane czy nie, nie są ważne. Ważne jest tylko moje dziecko. Przecież można z tego zrobić dobrą zabawę, na przykład w chowanego, a później kolejną we wspólne składanie ubrań. To czas dziecka spędzony z mamą. O ile większy z tego pożytek jeżeli do tego tak podejdziemy. A nawet jeżeli jakieś ubranko nie będzie idealnie wyprasowane – to czy od tego zależy nasze szczęście i zdrowy rozwój dziecka? Więcej korzyści przyniesie wspólne bycie razem i wspólne działania wspierające jednocześnie umiejętności radzenia sobie u dziecka niż cała sterta wspaniale wyprasowanych ubrań.
Powyższy tekst jest chroniony ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych. © Copyright by Alicja Stankiewicz